Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, ale w końcu przyszła pora na dalszą część opowieści o wspólnym docieraniu się z żonką. Wyznanie prawdy o moich przebierankach nie było łatwe, ale ku mojemu zaskoczeniu moja ukochana wykazała się tolerancją w tym temacie. Jednak nowa sytuacja wymagała pewnych kompromisów.
Zaczęło się od ustalenia pierwszych granic, które z czasem ewoluowały. W tym wpisie chciałabym Wam przedstawić, jak doszłyśmy z żonką od moich ukrytych ciuchów do wspólnej szafy wypchanej kieckami. Zapraszam na krótką podróż przez nasze babskie życie.
Koniec z tajnym składzikiem - mój pierwszy kącik w szafie
Krótko po tym, jak żonka się dowiedziała o moich przebierankach kazała mi zlikwidować moją skrytkę na ciuchy. No, wielkie słowa. Dużo tych ciuchów nie miałam. Zaledwie cztery spódniczki i botki. Tak wiem, bardzo mała kolekcja, ale własna. Niestety wielkość naszego mieszkanka nie pozwalała na znalezienie miejsca na dużą ilość ciuchów, więc musiałam się posiłkować garderobą żonki. Zresztą po odkryciu przed nią tych szokujących rewelacji, jakimi były moje przebieranki sama powiedziała, że teraz mam zgodę na noszenie jej ciuchów, gdy jej nie ma w domu.
Likwidacja skrytki nie oznaczała wyrzucenia mojej skromnej garderoby. Akurat byłyśmy na etapie kupna nowej szafy, więc wybrałyśmy taką, która będzie miała oddzielny słupek tylko dla mnie. Tam miałam sobie trzymać swoje rzeczy. W końcu, mój własny kącik na babską garderobę. Niestety radość nie trwała długo, ponieważ to żonka jest mistrzem prasowania w naszym domu i po prasowaniu zawsze odkłada ciuchy do szafy. W końcu poinformowała mnie, że widok mojej kupki spódnic jest dla niej mało komfortowy. Musiałam myśleć, co z tym zrobić. Na szczęście przypomniałam sobie o pokrowcu na garnitur, który miałam gdzieś schowany. Pomysł się spodobał i moje spódniczki trafiły na wieszak, schowane w czarnym pokrowcu.
Pierwsze zasady odnośnie mojego crossdressingu
Przeniesienie i odpowiednie ukrycie moich ciuszków przed oczyma żonki to nie jedyne zasady, jakie zostały ustanowione. Pierwsza i najważniejsza to, że nie mogę się pokazywać żonce w przebraniu. Nie chce mnie widzieć w niczym babskim i tyle. Kolejna to, że mam mieć ciuchy ukryte i ona nie chce wiedzieć co tam jest w tym moim pokrowcu. Ostatnią zasadą było to, że jak jej nie ma w domu to mogę sobie być kobietą, ale jak wraca to mam być jej mężem. Zasady uczciwe, ale taki stan rzeczy ku mojemu zaskoczeniu nie potrwał długo.
Po niedługim czasie żonka przyznała się, że chowając rzeczy do mojej szafy zerknęła sobie do pokrowca. Okazało się, że interesowało ją to, co tam się kryje. Mijały kolejne tygodnie, a moje kochanie po pracy pytało, co tam dziś miałam na sobie. Co kilka dni wykazywała zainteresowanie tym, co ubierałam i zaczęła się coraz częściej pytać o radę w kwestiach ciuchów.
Jesienią nadeszły moje urodziny i stwierdziłam, że chcę sobie kupić swoją pierwszą sukienkę. Żonce pomysł się spodobał, ale zastrzegła, że o ile myśl o mnie w spódnicy nie jest już taka straszna to sukienki są zbyt oderwane od rzeczywistości i nie chce wiedzieć nic więcej na ten temat. Najważniejsze, że kupiłam sobie czerwoną kieckę z rozkloszowanym dołem i długimi rękawkami. Moja pierwsza własna sukienka. Cieszyłam się, jak dziewczynka odpakowująca prezenty pod choinką. Jakiś czas później dokupiłam kolejne sukienki oraz spódniczki. Żonka zaczynała się już ze mnie śmiać, że pokrowiec zaraz mi się rozerwie, ale w kwestii trzymania ciuchów na zewnątrz nie ustępowała, aż nadeszły Święta Wielkanocne.
Święta Wielkanocne - kolejny przełom w zasadach
Przygotowania do wyjścia w sobotę wielkanocną przyniosły panikę pod szafą. Żonka przerzucała swoje ciuchy i stwierdziła, że nie ma w czym iść. Nie ma żadnych ładnych sukienek. To prawdziwy dramat dla kobiety, więc jako dobra przyjaciółka rozumiejąca ogrom tej tragedii rzuciłam mimowolnie, że przypadkiem mam kieckę, w której by wyglądała pięknie. Moja ukochana popatrzyła na mnie i opieprzyła na całego, że chyba zwariowałam. Nie będzie nosić żadnej mojej sukienki i nie chce ich widzieć na oczy. Tak rozpoczęła kolejne przeszukiwanie szafy.
Minęło kilkanaście minut i żonka do mnie przyszła skruszona z pytaniem, czy mogę jej pokazać tę sukienkę. Uśmiechnęłam się szeroko i poleciałam do mojej szafy po piękną zieloną sukienkę do kolan z rękawkiem 3/4 i falbanami u dołu. Jak tylko ją wyciągnęłam z szafy to widziałam, że żonce oczy zrobiły się znacznie większe, ale próbowała studzić emocje.
Przymierzyła, oblukała w lustrze, pokręciła się po mieszkaniu i oznajmiła, że sobie ją dziś pożyczy. Później czekało nas spotkanie z bliskimi, a żonka tylko zbierała ochy i achy za sukienkę. Dawno jej nie widziałam takiej rozpromienionej. Na koniec dnia powiedziała mi, że ja to faktycznie mam dobry gust, a ta kiecka to cudo. Wiedziałam, że będzie wyglądała w niej pięknie.
Kolejny dzień przyniósł nowe zaskoczenie, ponieważ żonka chciała zobaczyć inne moje ciuchy. Przymierzyła wszystko, oceniła i przypomniała delikatnie, że jak ona nie widzi to mogę sobie swobodnie korzystać z jej garderoby. No, a skoro sobie już tak pożyczamy ubrania to może ona sobie czasem ubierze na wyjście moją sukienkę. Tak! Moja ulubiona kiecka stała się ulubioną mojej żonki i zgadnijcie, która z nas ją nosiła częściej? Mnie za to ucieszyło, że małżonka zaproponowała, aby moje sukienki powiesić we wspólnej części szafy, bo przecież szkoda, żeby się tak gniotły. Tak oto moje ciuchy stały się całkowicie jawne, a my coraz częściej gadałyśmy razem o ubraniach, chodziłyśmy razem na zakupy i docierałyśmy się w tej nowej rzeczywistości.
Strasznie się rozpisałam, więc dalszy ciąg historii tego, jak doszłyśmy do obecnych zasad współżycia z małżonką opiszę Wam w kolejnym wpisie. Tymczasem trzymajcie się ciepło. :*